| Źródło: Fot. Pixabay
Bo zostaniesz kasjerką! Bądź kasjerem głuptasie
- Jesteśmy przez niektórych klientów wyzywane od najgorszych. A nawet rzucają w nas zakupami. Czy musi dojść do ciężkiego pobicia lub zabójstwa, by sieci handlowe wreszcie zadbały o nasze bezpieczeństwo? - pytają kasjerki pracujące w marketach.
Do zdarzenia doszło w nieodległym Opolu. Jest ono tak bulwersujące, że postanowiliśmy je opisać. W poprzednią niedzielę w opolskim sklepie Tesco doszło do awantury i bijatyki. Według wersji klienta, kasjer po skasowaniu produktów, zamiast użyć standardowych w handlu zwrotów grzecznościowych, powiedział do niego niecenzuralne słowo. Klient poszedł ze skargą do punktu obsługi. Za nim udał się tam również kasjer, przedstawiając swoją wersję wydarzeń i tłumacząc, że to nie jego zachowanie było niewłaściwe. W odpowiedzi klient powalił go na ziemię i skopał.
Na zdarzenie nie zareagowała obecna w markecie ochrona. To inni klienci powiadomili policję. Zanim jednak przyjechali policjanci i zewnętrzna ochroniarska grupa interwencyjna, agresywnego mężczyzny w sklepie już nie było.
Pracownicy sieci handlowych są zbulwersowani. I opowiadają, że od lat boją się o swoje bezpieczeństwo. W tej sprawie zabrała głos również Elżbieta Fornalczyk, pracownica Tesco w Tychach, a zarazem założycielka pierwszych związków zawodowych w polskim hipermarkecie.
- Klienci są różni, jak to ludzie. Zdecydowana większość to naprawdę uprzejme lub neutralne osoby. Niestety, są też tacy, którzy wyładowują na nas swoją złość i frustracje. Kasjerka jest ostatnim ogniwem w handlu wielkopowierzchniowym. To jej się obrywa na przykład za brak jakiegoś towaru czy za kolejkę do kas – mówi kasjerka i działaczka związkowa Elżbieta Fornalczyk, organizatorka pierwszego w Polsce strajku w hipermarkecie, w 2008 roku w Tychach. - Ale też na nas wyładowuje się inne niepowodzenia. Klient pokłócił się w domu z żoną, wychodzi z domu i idzie na zakupy. Złość wyładowuje na niewinnej kasjerce, bo wie, że ta w przeciwieństwie do jego żony, nie będzie mogła się bronić. Wciąż bowiem pokutuje durna zasada „klient nasz pan, nawet jak cham” – stwierdza.
Fornalczyk opowiada, że zdarzają się sytuacje, w których klienci wyzywają kasjerki od najgorszych i wcale nie skrywają pogardy.
- Obraża się nas bardzo przykrymi słowami, których nie da się powtórzyć, szmaci wręcz i grozi zwolnieniem. Byłam świadkiem jak babcia mówiła przy kasie do wnuczki, by się uczyła, bo inaczej będzie głupia i zostanie kasjerką. Przecież wiele osób pracujących w marketach ma ukończone studia wyższe i dyplomy! - wzburza się kasjerka. I dodaje, że klient w nerwach jest w stanie rzucić kasjerce w twarz jakimś produktem.
Pracownicy marketów ze swoim problemem zostają sami. Gdy dojdzie do karczemnej awantury, to kasjerkę wysyła się na krótką przerwę, by ochłonęła. To klientowi przyznaje się w bardziej lub mniej wyraźny sposób, że ma rację. Taka jest polityka sieci handlowych.
Na sklepową ochronę pracownicy też nie mają co liczyć. To słabo opłacana grupa, często emeryci, renciści lub osoby z orzeczoną grupą niepełnosprawności. W małych marketach ochroniarzy nie ma wcale.
- Oni nie chcą się mieszać, by samemu nie oberwać. Za kilka złotych za godzinę pracy im się to nie opłaca. Musieliby też później pisać raporty – mówi Elżbieta Fornalczyk.
Markety mają podpisane także umowy z zawodowymi grupami interwencyjnymi. Jednak nieczęsto zdarza się wezwanie tych formacji. Zanim grupa dojedzie, agresor ma czas na ucieczkę. Tak było w Opolu.
Kasjerki przyznają, że w starciu z nieuprzejmymi klientami, często w ich obronie stają inni klienci. Po prostu, strofują buca. Im samym tego nie wolno.
- Nie wiem co musi się stać, by szefostwo sieci i kierownictwo marketów zadbało o nasze bezpieczeństwo. Czy musimy czekać aż kogoś z nas okaleczą, albo pobiją? - pyta tyska kasjerka.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj