Sprawa zaczęła się 22 lutego 2015 r. Mieszkający w Pajęcznie (woj. łódzkie) 64-letni Krzysztof Lis przyjechał na Śląsk na grób żony. Kobieta przez wiele lat pracowała bytomskim w szpitalu, a jej ojciec był wieloletnim prezydentem Tarnowskich Gór. Kiedy Lis wracał z cmentarza, natknął się na patrol drogówki, który uczestniczył w akcji „Trzeźwość”. Polegała ona na tym, że policjanci zatrzymywali i sprawdzali alkomatem kierowcę każdego przejeżdżającego samochodu. Kiedy Lis podjechał do mundurowych, oni kazali mu zjechać na bok. Powiedzieli, że nie ma zapiętych pasów, co jest wykroczeniem, a następnie kazali dmuchnąć w alkomat.
Alkomat brudny tak samo, paznokcie policjanta. – Nie bałem się tej kontroli, bo jestem odpowiedzialnym facetem i nawet nie wącham alkoholu, kiedy mam zamiar jechać autem. Kiedy jednak zobaczyłem, że alkomat jest brudny i coś oślizłego jest przyklejone w okolicy ustnika, a dodatkowo policjant ma brud za paznokciami, to aż mnie otrzepało z obrzydzenia. Powiedziałem, że nie będę dmuchał, ale mogę poddać się badaniu krwi – wspomina Lis.
Policjanci kazali mu wysiąść z samochodu, zabrali kluczyki i zamknęli jego peugeota. Następnie od oficera dyżurnego zażądali posiłków. – Moja kurtka została w aucie, a ja w samym swetrze przez kilkadziesiąt minut stałem na poboczu – wspomina Lis.
Kiedy wreszcie pojawiło się policyjne wsparcie, mundurowi zakuli kierowcę w kajdanki i wsadzili do radiowozu. – Nasi koledzy będą pilnowali pana samochodu, a my pojedziemy sobie na badanie krwi – stwierdzili funkcjonariusze. Zawieźli Lisa do szpitala w Bytomiu. – To placówka, w której pracowała moja żona, ludzie mnie tam dobrze znają. Wstydziłem się, bo w kajdankach wyglądałem jak kryminalista, ale policjanci nie chcieli mi ich jednak zdjąć – relacjonuje kierowca.
Kiedy panu Lisowi pobrano krew, policjanci odwieźli go do Tarnowskich Gór. Tam powiedzieli, że ponieważ podejrzewają, że prowadził samochód pod wpływem alkoholu, muszą mu zabrać prawo jazdy. Bo na wyniki badania krwi trzeba poczekać kilka tygodni. W związku z tym mężczyzna nie miał czym wrócić do domu. – Telefonicznie ściągnąłem z Pajęczna dwóch znajomych. Jeden z nich prowadził potem mój samochód – opowiada Krzysztof Lis.
Policja oddała mu prawo jazdy dopiero wtedy, kiedy wyniki badania krwi potwierdziły, że kierowca był trzeźwy. Wtedy do sądu został skierowany wniosek o ukaranie go za jazdę bez zapiętych pasów. Lis za to wykroczenie dostał od sądu naganę, ale ponieważ policjanci już zdrowo mu dopiekli, złożył pozew przeciwko komendzie w Tarnowskich Górach. Domagał się od niej 10 tys. zł zadośćuczynienia za bezprawne zatrzymanie, utratę części zarobków spowodowaną zabraniem prawa jazdy, utratę czci i dobrego imienia, a także utratę zaufania do organów ścigania.
Policja domagała się odrzucenia pozwu.
–
Kierowca został zatrzymany do kontroli w ramach prowadzonej przez nas akcji oraz w związku z tym, że nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa. Policjanci podejrzewali też, że może prowadzić pod wpływem alkoholu, a ponieważ odmówił poddania się przez niego badaniu alkomatem te podejrzenia wzrosły – wyjaśnił młodszy aspirant
Damian Ciecierski, rzecznik prasowy komendy powiatowej w Tarnowskich Górach.
Policjanci dbają o higienę
Kierowca twierdził, że odmówił, bo alkomat był brudny, podobnie jak ręce trzymającego go policjanta.
–
Policjanci dbają o higienę osobistą, a niektóre z naszych urządzeń do badania trzeźwości są tak zbudowane, że kierowca w ogóle nie ma z nimi fizycznego kontaktu. W przypadku alkosensorów kierowca dostaje oryginalnie zapakowany jednorazowy ustnik - wyjaśnił rzecznik
Ciecierski. Podkreślił, że zgodnie z przepisami, policjanci mają prawo użycia „środka przymusu bezpośredniego” w postaci kajdanek w celu doprowadzenia kierowcy na pobranie krwi.
Sąd był jednak innego zdania i przyznał Krzysztofowi Lisowi 3 tys. zł zadośćuczynienia oraz zwrot kosztów postępowania. Wyrok jest prawomocny. Sędziowie nie mieli wątpliwości, że zatrzymanie kierowcy przez policję było nieuzasadnione. W ocenie sądu funkcjonariusze nie mieli bowiem żadnych dowodów na to, że kierowca prowadził samochód pod wpływem alkoholu. Jego styl jazdy nie był dziwny, nie było czuć od niego alkoholu, nie mówił też bełkotliwie – wyjaśnia sędzia
Robert Kirejew, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego w Katowicach.
Sędziowie uznali, że w tym wypadku można mówić najwyżej o podejrzeniu popełnienia wykroczenia w postaci jazdy „po spożyciu” (poniżej 0,5 promila), a w takiej sytuacji policjant nie ma prawa skuwać kierowcy i zawozić go w kajdankach na badanie krwi.
Sąd odrzucił żądanie kierowcy w kwestii rekompensaty za zarobki utracone z powodu odebranego prawa jazdy. W wyroku wskazano, że o to może się on ubiegać na drodze cywilnej. –
Pozew już został złożony – powiedział nam Lis.
–
Komendant nakazał wszczęcie postępowania, które ma wyjaśnić, czy policjanci, którzy prowadzili czynności z kierowcą, nie przekroczyli uprawnień. Wnioski końcowe zostaną przesłane do oceny prokuratury – zapowiedział młodszy aspirant
Ciecierski.
Według
Józefa Koguta, prezesa Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw i byłego szefa chorzowskiej policji, to bardzo ważny wyrok, bo dotyczy wszystkich kierowców. –
Dokładnie wyznaczył on granicę tego, co mogą, a czego nie mogą robić policjanci podczas kontroli drogowych – podkreślił
Kogut.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj