| Źródło: Fot. Wikimedia
Wakacyjny horror
Budapeszt jest jednym z najpiękniejszych miast w naszej części Europy. Kto nie był, temu z całego serca polecamy wizytę w stolicy Węgier. Znajdziemy tu wszystko, czego człowiek oczekuje po udanych wakacjach. Piękna pogoda, piękna architektura, wspaniałe jedzenie i wyśmienite trunki. A także (w końcu mamy lato) nieskończona liczba nowoczesnych, fantastycznych kąpielisk.
Toteż do tego miasta wybraliśmy się na wakacyjną wycieczkę. Niestety z takimi przygodami, których nikomu nie należy życzyć.
Przygody zaczęły się właściwie zaraz za polską granicą. Zamiast piąć się przez pasma górskie, wybraliśmy dłuższą drogę do Budapesztu, gdyż okrężną. Jest ona jednak znacznie wygodniejsza i szybsza. Prawie cały czas jedzie się autostradą. Najpierw słowacką do Bratysławy. Potem węgierską, łączącą Budapeszt i Wiedeń.
Niestety, nie cały czas jedzie się dobrą drogą. Tuż przed wjazdem na słowacką "dialnicę" auto wpadło do ogromnej dziury. Nieświadomi wyrządzonych zniszczeń pojechaliśmy dalej. Dziwiło nas tylko to, że ludzie pokazywali nasze auto palcami. W Bratysławie machał jakiś taksówkarz, pokazując podwozie. My jechaliśmy dalej.
Kolejna przygoda dotyczyła policji. Kilkadziesiąt kilometrów od słowackieju stolicy na autostradzie zaczyna obowiązywać ograniczenie do 110 km/h. Wszyscy Słowacy jadą 130. Jeśli oni tak jadą, to my też. Skończyło się to mandatem. Jak się okazało, policjanci słowaccy wzięli nas w dwa ognie – przed nami oznakowany radiowóz, za nami tajniak. Byli bardzo mili i sympatyczni, ale 50 euro nie nasze.
Ruszyliśmy dalej. Podobnie jak na Słowacji, tak i na Węgrzech obowiązuje opłata autostradowa, którą się płaci na stacjach paliw. Na pierwszej stacji od strony Austrii zawsze tłok jak skurczybyk. Tędy jadą całe Bałkany pracujące na Zachodzie: Bułgarzy, Rumuni, Serbowie. Ale od strony Wiednia zawsze były specjalne stanowiska przy autostradzie. Tam kolejki nie ma. Cóż z tego, skoro się okazało, że wszystkie boksy są już nieczynne.
Następna stacja paliw dopiero za kilkadziesiąt kilometrów. Auto jadące bez opłaty wychwyciły kamery specjalnego systemu. Znowu "miła" pogawędka z policją.
Nagle, tuż przed stolicą Węgier, korek. Nad drogą helikopter. Zderzyły się samochody. Widok straszny. Jeden z nich nie miał części od strony kierowcy. Inny miał zmiażdżony cały przód i cały tył. Na asfalcie obok aut ranna kobieta. Jakiś człowiek w szoku błąkał się na poboczu. Policja zamknęła autostradę i poprowadziła objazd.
Mimo tych wszystkich przeciwności losu dotarliśmy do stolicy Węgier. Do miejsca docelowego prowadziły nas dwie nawigacje. Cóż z tego, skoro ze względu na jakąś fetę, policja i straż miejska zamknęły akurat tę ulicę, którą mieliśmy jechać. Jednym mostem przeprawiliśmy się na drugą stronę Dunaju, kolejnym wróciliśmy na przeciwległy brzeg i w ten sposób, z gigantycznym poślizgiem, dotarliśmy na miejsce.
Okazało się, że uderzenie auta w asfalt uszkodziło jego podwozie. W plastikowych elementach karoserii utworzyła się wielka dziura. Część tego sztywnego plastiku tarła o asfalt wydając okropne dźwięki. Japońscy turyści pokazywali nasze autko palcami i robili mu zdjęcia.
Trafiliśmy na przemiłego kierowcę tira. Facet mówił wyłącznie po węgiersku, ale po kręceniu głową widać było, co myśli na temat tych zniszczeń. Zakasał rękawy, podniósł auto lewarkiem, wsunął się pod nie i w godzinę wszystko naprawił. Nie wziął grosza. Na szczęście mieliśmy Żubrówkę.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj