Nie ma chorych. Okiem pana Wojciecha.
Każdy z nas jest właścicielem serca, nie zawsze zdając sobie sprawę, że ten organ z czasem zaczyna wymagać pewnej troski. Pomimo tego, że jestem inżynierem postaram się przekazać pewne uwagi z własnego doświadczenia, a jak moje wynurzenia dotrą do kardiologów, to proszę o rzeczową krytykę.
Z grubsza o sercu wiemy, że:
w ciągu życia uderza od 2 do 3 miliardów razy;
jest sterowane przez nasz wewnętrzny komputer, aby utrzymać właściwy poziom przepływu
i wartości ciśnienia;
po 50-ym roku życia zaczyna sprawiać różne kłopoty.
W młodości moje sercowe problemy ograniczały się do wyboru właściwej dziewczyny na zabawę.
W wieku średnim serce przypomniało o sobie pod postacią dwóch zawałów, a wieku podeszłym doświadczam napadowego migotania przedsionków. Postanowiłem wyjść chorobie naprzeciw i zapobiec jej następstwom, szczególnie że w sytuacji zagrożenia życia podanie mojego PESELu zdecydowanie opóźnia reakcję pogotowia (PESEL zaczyna się na 31).
Od dobrych kilku lat trzymam się paru „technicznych” zasad dla zachowania sprawności serca:
odwiedzać systematycznie jednego kardiologa, specjalistę z prywatną praktyką;
nie może to być dyrektor jakiejś jednostki lub profesor, bo po pierwsze nie zawsze będzie miał czas, a po drugie będzie nas leczył przy pomocy studentów;
dwa razy dziennie kontrolować akcję serca i ciśnienie tętnicze krwi, a wyniki zapisywać;
kontrolować wskaźnik krzepliwości krwi [INR] wedle wytycznych lekarza prowadzącego.
W moim przypadku dobrą inwestycją było oddanie się pod opiekę organizacji związanej z telemedycyną, dzięki której w przypadku pogorszenia się samopoczucia mogę wykonać EKG przez telefon, gdziekolwiek jestem. Zatrudnieni w organizacji fachowcy potrafią dokonać analizy serca i udzielić natychmiastowej pomocy lub interwencji. Taka szybka diagnoza bez pudła uruchamia właściwe pogotowie, co ratuje życie.
Wracając do kontroli krzepliwości. W moim przypadku wskaźnik INR należy kontrolować co tydzień lub dwa. Gdybym oddawał krew z żyły w laboratorium, po roku byłbym właścicielem zrostów w naczyniach, utrudniających każde następne pobranie. Do tego sama eskapada do punktu laboratoryjnego, kolejki, czekanie na odbiór wyniku itd.
Jako cukrzyk z wieloletnim stażem zastanawiałem się, czemu nie może być to takie proste jak pomiar glukometrem. I wtedy okazało się, że może. Wystarczy mała kropla krwi z palca, by bez całej otoczki wyprawy do laboratorium, kontrolować wskaźnik INR. Niestety, aparat zagranicznej firmy medycznej kosztuje 3800 PLN, a jeden pasek testowy 16 PLN. Dla emeryta nie jest to tak łatwo osiągalna sprawa. A sprawa dotyczy co najmniej pół miliona Polaków z migotaniem przedsionków, zagrożonych udarem lub zawałem płucnym.
Zwróciłem się więc do ministra zdrowia, zwracając uwagę na zagrożenie zdrowia i bytu kilkuset tysięcy Polaków. Odpowiedziano mi, ze poruszony temat w Polsce nie występuje, bo tak powiedział ministerialny konsultant kardiologii.
Co dziwne, ten temat występuje w Bundesrepublice, gdzie aparaty do pomiaru krzepliwości pacjenci mają wypożyczane dożywotnio, a paski są refundowane.
Ot, los emeryta…
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj